piątek, 26 października 2012

Coś tu jest nie tak....

Ostatnio nachodza mnie dość filozoficzne wywody...  Sama nie wiem jak o tym myśleć, czy problem tkwi we mnie? We wszystkich studentach? Hm...

Kiedy chodziłam jeszcze do liceum i narzucano nam szybkie tempo pracy zawsze jako motywator rzucano nam hasło "na studiach nie będzie tak łatwo". Kiedy uczyłam się do matury i wypruwałam sobie falki żeby tylko poszerzyć oją wiedzę z angielskiego, geografii i żeby powtórzyć mamematykę na czas, myślałam sobie (Ania, daj z siebie więcej! na studiach nie ma lekko!)
No i oto jestem. Stoję na korytarzu uczelnianym, obserwując jak samozwańcza chwilowa władczyni grupy namawia wszystkich żeby iść do domu- bo zmiana planu, bo wykładowczyni wina, że nie zajrzała w plan. Mija 15 minut i na korytarzu nie zostaje prawie nikt. Ci, co zostają, zostaną potem wyśmiani od "niesolidarnych", ci co poszli będą anonimowo oskarżać samozwańczą władczynię od najgorszych. Konsekwencji nie będzie żadnych, o sprawie należałoby zapomnieć i jak najszybciej zażegnać ten dziwny spór. Kłótnie jednak ciągną się i ciągną , aż w końcu każde z nas musi zadać sobie pytanie: po co studiujemy?

Przyszłam na pedagogikę ponieważ mam konkretny cel, do którego dążę i mogę go osiągnąć tylko dostając na uczelni dużą porcję wiedzy. Papierek, owszem, jest ważny, ale bez tej wiedzy nie zrobię nic. Stanę się bezbarwnym, zmęczonym, poirytowanym belfrem który nie lubi dzieci. Nie chcę tego.
Siadam do biura. Zabieram sie do pracy domowej. Szukam w notatkach, jednych, drugich, trzecich... Okazuje się że całą pracę domową spokojnie zrobię w 4-5 godzin plus prace plastyczne,. A dla niezorientowanych zjazd mam raz na dwa tygodnie.
I tu właśnie powinnam wrócić do początkowego pytania: kto popełnił błąd? Czy to wina belfrów, którzy podają nam minimalną literaturę, a potem nic z niej mnie wymagają? Czy jako zaoczni dostajemy od nich fory bo im jest tak łatwiej, czy może sami o te fory się upominamy, robiąc z siebie takie trochę sierotki? Jak mogę sprawić żeby wymagano ode mnie więcej? Bo ja chcę, cholernie chcę, żeby ktoś uwierzył że stać mnie na wiele! Żebym miała te kilka godzin do odrobienia w domu dziennie! Nie wiem tylko, czy powinnam się o to upominać? Widzę, że wielu osobom nie zależy na obecności na zajęciach, nie zalezy im na wymaganiach- ale ja tej wiedzy naprawdę potrzebuję! Tymczasem czuję że dystans między mną a studentami studiów dziennych cały czas się zwiększa.

Zapytacie pewnie: to dlaczego sama się nie przyłożysz? Wystarczy tylko przeczytać te wszystkie książki. I wiecie co, macie rację ;) Tylko że na pewne pytania, które mnożą się w mojej głowie po takich lekturach nigdy nie znajduję odpowiedzi- a chciałabym  kogoś o to zapytać. No i co tu robić?

Eh... Póki co, zostaje mi tylko codzienne douczanie się pedagogiki w domu- blogi, pomysły, filmiki no i oczywiście książki- nie tylko te z podstawy programowej :) Tylko mnie to nie starcza! Jak osiągnąć więcej? "Wymagajcie od siebie, choćby inny nie wymagali"- a co, kiedy znudzi mi się wymaganie od siebie, kiedy mi się odechce? HELP!

PS- Przede mną leży teraz śliczny zielony notesik... Przypominają mi się nieco czasy gimnazjum, kiedy to latałam po całym świecie z podobnym i zapisywałam w nim co tylko mi przyszło do kłowy- pod koniec 3 klasy zmontowałam z tego wspaniały skecz :) . Skoro znów zaczynam patrzeć na ten świat oczami ciekawskiego dziecka, to ciekawe co wyjdzie tym razem ^_^
Jeszcze jeden PS- został mi tylko jeden przedmiot żeby ukończyć kurs "Eurokobieta". Jak go tylko zdam, to poszaleję z następnymi :D Tak wiem, cieszycie się ze mną xD Pozdrowionka kochani! ~~

3 komentarze:

  1. ...tak swoją drogą - odważnie. Wybrałaś pedagogikę mimo, że wszyscy dookoła trąbią, że to opcja strasznie nie na czasie. Z jednej strony można by podziwiać upór, ale z drugiej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, pamiętam moją nauczycielkę od polskiego - straszną nudziarę, która potrafiła obrzydzić nawet najciekawszą książkę durnymi pytaniami typu "ile much siedziało na krzaczku..". Pani była bezbarwną i ponurą osobą, wymagającą standardowych odpowiedzi, a wszelkie "odchylenia od normy" karała jedynką. Zamiast rozwinąć pasję do literatury u swoich uczniów, zabiła ją zanim zdążyło coś wykiełkować. Do "literatury pięknej" mam uraz do tej pory..Miałam również nauczyciela od historii, który był nauczycielem przez duże N. W wiedzę 'programową' potrafił wpleść historię ze swoich podróży, w taki sposób, że większość klasy siedziała i słuchała z zapartym tchem. Do tej pory, a minęło z 15 lat, pamiętam jego opowieść o błocie kolumbijskim, a jakoś nie mogę przypomnieć sobie "much na krzaczku" z 'bardzo ważnej polskiej lektury'.
    Nauczyciel nauczycielowi nierówny. Droga Aniu, jakim Ty chcesz być nauczycielem? Gdybyś była swoim uczniem, jakiego chciałabyś mieć nauczyciela? Co chciałabyś, żeby Ci przekazał? Co w Tobie zaszczepił?
    Przebrnęłam przez kilka szkół, i na palcach jednej ręki mogę wyliczyć nauczycieli, którzy wierzyli w to co robią. Dla pozostałej reszty był to po prostu 'zawód nauczyciel'.

    Zaskoczył mnie trochę komentarz Savannah Grey, że pedagogika to opcja strasznie nie na czasie...Ja uważam, że na nauczycieli przez duże N zawsze będzie duże zapotrzebowanie. I życzę Tobie abyś w przyszłości była wspominana przez swoich podopiecznych raczej jak mój wyżej wymieniony pan od historii, niż pani od polskiego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam za komentarze :* Anonimowy komentatorze, gdybyś była mężczyzną to bym ci się oświadczyła. Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję! :3

    OdpowiedzUsuń